City Break

Bruksela – idealny kierunek na weekend

Co jest najlepszym prezentem dla podróżnika? No oczywiście bilety lotnicze. Tak myślę… chociaż mogą to być jeszcze walizki, nerka, (torebka, chyba że ktoś potrzebuje prawdziwej), portfel, etui na paszport itp. Ja marzyłam o biletach lotniczych, w tym roku wypowiedziałam swoje marzenie na głos i się spełniło 🙂 Na moje -w sumie to nieważne które;) – powiedzmy „tegoroczne” urodziny dostałam od Kamila dwa bilety lotnicze – dokładnie dwa, czyli podwójny prezent, bo… mieliśmy lecieć sami 🙂 Kierunek niezbyt daleki i pobyt niezbyt długi, ale to nieistotne, gdyż albowiem – ostatnio bardzo polubiliśmy weekendowe city breaki. W tym roku, jak zauważyliśmy w naszych destynacjach króluje literka B: ferie w Barcelonie, babski wypad w Berlinie no i mój urodzinowy prezent – weekend w… Brukseli – stolicy Belgii, też na B – szok 😉

No dobra, może i fajniej byłoby dostać bilety na podróż dookoła świata, albo przynajmniej na Kubę, czy też na Bali, ale dla mnie nie kierunek był najważniejszy. Liczyło się kolejne spełnione marzenie i wyjazd „gdzie bądź”, a Brukselę od jakiegoś czasu również miałam ochotę odwiedzić, zjeść gofra, frytki i napić się pysznego piwka 🙂

Jak dostać się do Brukseli?

Do Brukseli można dostać się za stosunkowo nieduże pieniądze. Często są promocje u tanich przewoźników. My lecieliśmy Ryanairem z Warszawy -Modlin do Charleroi (CRL). Tym razem auto zostawiliśmy na parkingu pod lotniskiem – z kuponem Groupon zapłaciliśmy 29zł za dwie doby postoju. Z lotniska w Charleroi do Brukseli można się dostać na kilka sposobów: pociągiem, autokarem, taksówką, można też wynająć auto. My wybraliśmy opcję autokarową. Przewoźnik FLIBCO ma swój przystanek pod terminalem i kursuje co 30 min. Bilety kupiliśmy na kilka dni przed wylotem poprzez stronę internetową. Zapłaciliśmy około 56 euro za podróż w obie strony, za dwie osoby (było taniej niż w kasie o około 3 euro na bilecie). Podobno jak się kupuje z dużym wyprzedzeniem (około dwa miesiące przed podróżą) to bilet można nabyć już za 5 euro, warto więc sukcesywnie sprawdzać stronę. Przejazd trwa około 50 min, przystanek znajduje się przy dworcu Bruxelles-Midi.

Noclegi w Belgii

Powrót do Warszawy mieliśmy o 6 rano, więc podzieliliśmy sobie te dwa noclegi na pierwszą noc w Brukseli i drugą w Charleroi, żeby mieć bliżej do lotniska. Noclegi rezerwowaliśmy tradycyjnie poprzez booking.com. W Brukseli spaliśmy w Jacques Brel Youth Hostel to taki backpakerski hostel, w dobrej lokalizacji za rozsądną cenę ze śniadaniem i z bardzo dobrymi opiniami klientów. Wybrałam pokój z łazienką, bo wiecie, za starzy już jesteśmy żeby tak po nocy łazić po korytarzach w poszukiwaniu kibelka. Jakież było moje/nasze zdziwienie kiedy okazało się, że łazienka owszem jest w pokoju, ale bez kibelka?!?! ten był wspólny i znajdował się… na korytarzu 😉 Ale w sumie to jedyny minus, cała reszta była w porządku: bardzo ładny budynek w spokojnym miejscu niedaleko centrum (chociaż w zasadzie tam wszystkie dzielnice są niedaleko centrum), piękne patio, bar, przemiła obsługa (dała nam ręczniki za free;)) i smaczne śniadanie.

Nasz hostel w Brukseli – patio

Drugi nocleg Hotel South Charleroi Airport w Charleroi oferował transfer z i na lotnisko w cenie, z czego oczywiście skorzystaliśmy. Tym razem był to hotel, czyli miał wszystkie udogodnienia hotelowe (czyt. łazienkę z kibelkiem);)

Bruksela – czy jeden dzień wystarczy?

A sama Bruksela, jak na europejską stolicę, nie jest zbyt dużym miastem, zresztą Belgia na mapie to kraj wielkości paznokcia. Co nie znaczy, że nie ma w niej co zwiedzać, bo jakby na to nie patrzeć jeste to jednak siedziba króla, siedziba parlamentu europejskiego i NATO oraz stolica UE. Standardowo przed pobytem poczytałam trochę o Brukseli, żeby wiedzieć co zobaczyć, gdzie i co zjeść itp. Przeglądałam głównie blogi osób, które Brukselę odwiedziły. I szczerze mówiąc trochę się przestraszyłam, bo natrafiłam na liczne przestrogi: tu nie śpij, bo niebezpiecznie, tam nie chodź po zmroku, najlepiej trzymaj się w ścisłym centrum i pilnuj dobytku w metrze. Wiem, że na każdym wyjeździe trzeba zachować czujność, ale pierwszy raz spotkałam się z taką ilością uwag dotyczących bezpieczeństwa dotyczących jednego miejsca. Dlatego też wzięłam sobie do serca te sugestie i muszę przyznać, że tak trochę z duszą na ramieniu leciałam na ten nasz city break.

Nasze pierwsze wrażenia z Brukseli? Trochę brudno i trochę śmierdząco… nie wiem czy wspominałam, że mam strasznie wrażliwy nos na zapachy? Nie? No więc mam i tu niestety mój nos często wyłapywał przykre brukselskie zapachy:( No ale bez przesady, dalej nie było tak źle, ale po kolei…

Zwiedzanie rozpoczęliśmy z chwilą opuszczenia autokaru przy dworcu BruxellesMidi – nerwowo oglądając się na wszystkie strony i kurczowo trzymając plecak przed sobą… Miałam być czujna, więc starałam się być 😉 no dobra, przeszło mi po kilku minutach, zbyt stresujące było to „stresowanie się” 😉 Na mapie Google miałam zaznaczone miejsca do zobaczenia i polecane miejsca do jedzenia. Była 13:00, wiec najpierw skierowaliśmy swe kroki w kierunku knajpki z żarciem. Na pierwszy ogień poszły mule w białym winie z belgijskimi frytkami i piwkiem. I dopiero po tym pysznym posiłku mogliśmy zacząć na poważnie explorować miasto. To co zwróciło naszą uwagę, to pustki na ulicach, totalny brak mieszkańców. Oczywiście nie w ścisłym centrum i nie w okolicach Grand Place, ale w trakcie niedzielnego spaceru do Botanic Garden of Brussels, do parku Cinquantenaire i dalej do budynku parlamentu, gdy mijaliśmy kolejne ulice czy dzielnice nie widzieliśmy ludzi?? Serio. A teraz wyobraźcie sobie co czułam maszerując po tych zupełnie pustych ulicach, kiedy to przed wyjazdem przeczytałam, żeby w Brukseli nie zapuszczać się w miejsca gdzie nie ma ludzi…? W sumie jakby wziąć sobie tę radę do serca, to w Brukseli najlepiej by było nie oddalać się od Grand Place 😉 Ogólnie w trakcie naszej przechadzki panował totalny spokój i cisza, tylko czasami ulicami przejechał jakiś niewielki peleton. Oczywiście im bliżej centrum tym stawało się głośniej i tłoczniej. Szok przeżyliśmy wchodząc na Wielki Plac, taka masa ludzi przyprawiała o zawrót głowy. Jakby wszyscy mieszkańcy postanowili zebrać się w jednym miejscu. Mieliśmy przez chwilę ambitny plan, żeby następnego dnia wstać o 6:00 rano i przyjść przed wszystkimi, ale niestety nie udało się, bo śniadanie było od 8:00 😉

Pusto…
…pusto…
…pusto…
…i tu też żywej duszy 😉
Są ludzie, czyli zbliżamy się do Wielkiego Placu 🙂

Nasze dwa dni w Brukseli

Wielki Plac (Grand Place) – najpiękniejsze miejsce w Brukseli, a wg mnie jest to najpiękniejszy plac/rynek w Europie jaki do tej pory widziałam. Nie będę się rozpisywać o tym kiedy powstał, czy też w jakim stylu architektonicznym jest utrzymany, to możecie sprawdzić sobie w wikipedii. Powiem Wam tylko, że moment wejścia na ten plac zapiera dech w piersi. Szczęka opadła mi na bruk, oczy wyszły z orbit i na chwile zamarłam z podekscytowania. To było niesamowite uczucie i ogromne emocje. Uwielbiam taki stan i właśnie czegoś takiego szukam w podróżach. Tych ekscytacji i motyli.

Katedra św. Michała i św. Guduli – swym wyglądem do złudzenia przypomina katedrę Notre Dame w Paryżu.

Figurka siusiającego chłopca (Manneken Pis) – siusiający chłopiec jako symbol miasta.. serio? Serio! mało tego, figurka często ubierana jest w różnego rodzaju stroje. Akurat podczas naszego pobytu Manneken Pis stał nagusieńki i sikał na kwiatki. Skąd wziął się Manneken Pis przeczytacie m.in. TU. Jest jeszcze sikająca dziewczynka Jeanneke Pis i sikający pies – Zinneke Pis.

Pasaż św. Huberta (Galerie Royales Saint-Hubert) – to najstarsze królewskie galerie handlowe w Europie. Zbudowane zostały w latach 1846-47 wg projektu Jeana-Pierre’a Cluysenaera, który wzorował się na XVI-wiecznej architekturze włoskiej. Od 8 kwietnia 2008 roku Pasaż Św. Huberta znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Nie jest tu tanio, to na pewno, ale warto wejść chociażby po to, by podziwiać architekturę, napić się kawy w jednej z licznych kawiarni czy obejrzeć kolorowe, oryginalne, fantazyjne witryny sklepików z czekoladą.

Park Cinquantenaire i Łuk Triumfalny

Autoworld – jedyne muzeum w Brukseli, do którego weszliśmy. My ogólnie nie jesteśmy entuzjastami muzeów, zwłaszcza jak mamy tylko weekend na poznanie miasta, ale w tym przypadku Kamil się uparł. I muszę przyznać, że było warto. Autoworld ma w swojej stałej ekspozycji ponad 250 pojazdów silnikowych z różnych krajów i lat. Te wszystkie klasyki zachowane w idealnym stanie zrobiły wrażenie nawet na takiej osobie jak ja, której auta ogólnie nie kręcą. Bilet kosztował około 50zł za osobę.

Royal Palace of Brussels – niesamowite wrażenie robi na zewnątrz, jednak wnętrza zamku przyprawiaja podobno o szybsze bicie serca, a zwłaszcza Sala Lustrzana, w której sufit wykończony został ponad milionem pancerzyków chrząszczy. Zamek otwarty jest dla turystów od lipca do września.

Botanical Garden of Brussels

Siedziba Parlamentu Europejskiego – Oficjalną siedzibą Parlamentu Europejskiego jest Strasburg, ale większość prac legislacyjnych ma miejsce właśnie w Brukseli, gdzie mieszczą się komisje parlamentarne, biura poselskie oraz władze klubów. Budynek UE robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza w piękny słoneczny dzień, kiedy to w przeszkleniach odbija się błękitne niebo.

Ogrody Kunstberg

Murale – jedną z atrakcji Brukseli są komiksowe murale rozmieszczone w różnych częściach miasta. Jest nawet specjalnie opracowana trasa, dzięki której można obejrzeć wszystkie dzieła i przy okazji zobaczyć miejsca, do których normalnie by się nie doszło.

Mer du Nord – obowiązkowe miejsce jeśli macie ochotę na najlepsze ryby i owoce morza serowane z lampką białego wina.

Widzieliśmy jeszcze:

Saint Mary’s Royal Church
Kościół św. Jakuba na Coudenbergu w Brukseli

Atomium – czyli metalowa konstrukcja wybudowana na potrzeby wystawy EXPO z 1958 składająca się z 9 kul (atomów) połączonych rurami, w których są ruchome schody, a na taras widokowy znajdujący się na najwyższej kuli prowadzi winda. Tyle wiem z opisu w necie, niestety nie dotarliśmy do tej budowli. Trochę żałuję, ale pomału przyzwyczajam się, że zawsze zostawiamy jakieś jedno miejsce z naszej listy must see na następny raz 😉

Co zjedliśmy w Brukseli?

Raczej nie będziemy oryginalni w tym temacie. To co trzeba zjeść w Brukseli, czyli mule, frytki, czekoladę, gofry czy kanapki – zjedliśmy. Mule z frytkami w Le Bistro były naszym pierwszym posiłkiem. Myślę, że spokojnie możemy polecić Wam to miejsce, bo mule były pyszne, piwko również, obsługa przemiła, a widok mieliśmy na średniowieczną bramę Porte de Hal.

Widko z ogródka restauracyjnego na Porte de Hal.

Belgijskie frytki koniecznie zamówcie z sosem andaluzyjskim, bo tak jedzą lokersi. My zajadaliśmy się frytkami kupionymi na jednej z przylegających do placu uliczek. Zjedliśmy je siedząc na krawężniku i przyglądaliśmy się przechodniom. Nie kupiliśmy tych frytek w żadnym z polecanych miejsc, ot gdzieś na rogu w małej frytkarni, były bardzo dobre.

Czekoladek nie próbowaliśmy na miejscu, szczerze mówiąc ja nie jestem czekoladowa, a Kamil wolał lody, ale w jednym ze sklepików w Galerie Royales Saint-Hubert zakupiliśmy kilka rodzajów belgijskiej czekolady i zabraliśmy je do domu.

Wejście do czekoladowego raju 🙂

„W Belgii przez dzień cały się jada gofrów sto” nie wiem czy tyle się jada, ale rodzajów gofrów to chyba jest ze sto;) My skosztowaliśmy po jednym klasycznym i z toffi przy Royal Palace of Brussels.

I jeszcze kanapki, te najlepsze są podobno w Pistolet. Szczerze mówiąc to nam niczego nie urwały. Zwykła bułka poznańska z małą ilością dodatków. Kamil wybrał kawałki wołowiny, a ja łososia, i niestety okazało się, że za 7 euro smaku i nadzienia brak:( Może mieliśmy pecha i dlatego dali nam tak mało farszu, a może po prostu tak miało być, a my oczekiwaliśmy nie wiadomo czego?? Nie wiem… Wiem natomiast że nie warto było nadrabiać spaceru dla tych bułek.

Oczekiwanie a…
…rzeczywistość

Zaskoczeniem była dla nas przekąska do piwa – deska serów podawana z… musztardą – pycha;)

Belgijskie piwa

No i wreszcie piwo… Co tu dużo mówić, Belgia to raj dla piwoszy, ale nie takich spod sklepu z puszką w ręku. Piwo belgijskie to jednak bardziej wyrafinowany trunek. Wyczytałam, że w Belgii jest ponad 600 gatunków piw. Zresztą Belgowie słyną ze swych browarniczych tradycji. W trakcie naszego pobytu za każdym razem próbowaliśmy innego gatunku. Mimo, że nie jestem wielkim smakoszem piwa, lubię raczej lekkie pilsy, to musze przyznać, że tutaj każde miało swój wyjątkowy, wyrazisty smak. Ale co ważne – średnia zawartość alkoholu w małym belgijskim piwie wynosi 7-10%, trzeba więc uważać z ilością 😉 Nie polecimy Wam konkretnego piwa, sami zamawialiśmy trochę w ciemno i ani razu się nie zawiedliśmy się na smaku, więc po prostu próbujcie – tylko z umiarem 😉

Ceny w Brukseli, czy jest drogo?

Muszę przyznać, że jak na naszą kieszeń to było drogo, a wydaje mi się, że nawet było drożej niż np w Berlinie. Za mule z frytkami zapłaciliśmy 22 euro, same frytki belgijskie to koszt około 4 euro, gofr 2 euro wersja podstawowa i cena ta wzrasta w zależności od ilości dodatków. Piwo w knajpie kosztowało od 4,5 euro najtaniej, a średnio wychodziło około 7 euro i mówimy tu o małym piwku (tylko trzeba pamiętać o mocy piwa belgiskiego;)) Za słynne dwie byłki z Pistolet zapłaciliśmy około 14 euro -czyli wg nas bardzo dużo. Z komunikacji miejskiej nie korzystaliśmy, więc nie znamy kosztów. Jedyne muzeum w jakim byliśmy to Autoworld i tu za dwa bilety zapłaciliśmy 22 euro. Dojazd z lotniska do Brukseli i z powrotem kosztował 240zł.

Charleroi – nie tylko lotnisko

W Charleroi zostaliśmy na jedną noc, ponieważ lot powrotny mieliśmy o 6 rano i raczej ciężko by nam było dostać się na lotnisko bezpośrednio z Brukseli. Trzeba by było wstać o… albo w ogóle się nie kłaść spać. A tak, na spokojnie po niedzielnym zwiedzaniu i ostatnim spojrzeniu na Grand Place, podeszliśmy do dworca BruxellesMidi, gdzie czekał już autokar Flibco. Mimo dosyć dużej kolejki wszystko poszło sprawnie i około 17:00 byliśmy już przy lotnisku. Stąd zabrał nas kierowca z hotelu. Mieliśmy jeszcze czas, żeby obejrzeć kawałek Charleroi i muszę przyznać, że zaciekawiło nas to miasteczko. Poczuliśmy się w nim trochę jak w północnej Francji, domostwa były utrzymane w podobnym, północnofrancuskim klimacie, a dookoła cisza i spokój. Myślę, że trzeba by tu wrócić…

Za to kolację mieliśmy typowo włoską.

Podsumowując – jak najbardziej polecamy Wam odwiedzenie Brukseli. Nie jest idealna, tak jak nie ma miejsc idealnych. Ma swoje wady, ale dla Grand Place po stokroć warto. Nie musicie poświęcać jej całego weekendu, wg nas wystarczy jeden dzień, żeby dobrze poczuć klimat tego miasta. Rano wypić pyszna kawę w jednej z kawiarni przy Rynku, na drugie śniadanie zjeść gofra w parku i żeby nie tracić czasu w zwiedzaniu można wziąć ze sobą frytki z andaluzyjskim sosem, a wieczorem usiąść w przytulnej knajpce z dużym wyborem belgijskiego piwa i nic tylko celebrować czas…

PS. To był nasz drugi, po Londynie, city break bez Blanki i było zdecydowanie lepiej – lepiej psychicznie. Blania została z babcią i nie musiałam angażować połowy rodziny do opieki. Wszyscy daliśmy radę i zgodnie stwierdziliśmy, że każdemu z nas wychodzi to na dobre i że raz do roku możemy robić sobie taką przerwę (tzn babcia nic nie powiedziała, ale chyba jej też wyszło to na dobre, co nie;)?)

Jesteśmy tu:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *