podróże,  Podróże świat

Bangkok – atrakcje, street food i nocleg

Tajlandia to rodzinnie nasza najdalsza i najbardziej egzotyczna podróż. Zaplanowaliśmy ją korzystając z przewodników, blogów oraz rad i sugestii naszych przyjaciół, którzy byli w Tajlandii. Postanowiliśmy lecieć  w marcu, po pierwsze dlatego, że była to pora przejściowa między chłodną a gorącą, a po drugie ze względów ekonomicznych – Blanka nie miała skończonych jeszcze dwóch lat, więc leciała praktycznie za darmo. Bilety kupowaliśmy w grudniu 2012 roku. Wybraliśmy Aeroflot, bo chyba był najkorzystniejszy cenowo i międzylądowania w Moskwie nie były bardzo długie. W jedną stronę czekaliśmy dwie godziny, a z powrotem 4, więc całkiem przyzwoicie. Za naszą trójkę zapłaciliśmy około 5 000 zł za lot w obie strony z ubezpieczeniem na wszelkie wypadki. Poza tym był to czas przygotowań do olimpiady w Soczi w związku z czym Rosja zakupiła całkiem nowe, pachnące i w pełni sprawne boeingi  777-300, więc obawy na podróż rosyjskimi liniami były na pewno mniejsze. Emirates zaczęły latać do Tajlandii w marcu i ceny wtedy stały się bardzo konkurencyjne, ale jakby dla nas nie miało to już znaczenia.

Lotnisko w Bangkoku zapisało się w mojej pamięci jako mega duże. Pamiętam jak po wylądowaniu i odebraniu bagaży tak bardzo długo szliśmy do wyjścia, że zaczęły nas nogi boleć;)

Transport z lotniska w Bangkoku

Jako transport do hotelu wybraliśmy taksówkę, więc ustawiliśmy się w kolejce i Pani ogarniająca cały ten (wydawałoby się) chaos zapytała dokładnie dokąd chcemy jechać, zapisała to i jak przyszła nasza kolej i podjechał samochód przekazała karteczkę z nazwą hotelu kierowcy, zapakowaliśmy nasze walizki i ruszyliśmy.

Muszę tutaj wspomnieć, że naczytaliśmy się i nasłuchaliśmy, że zawsze należy żądać aby taksówkarze włączali taksometr, bo oszukują i możemy nieźle przepłacić. Tak to sobie zakodowaliśmy, że po trzaśnięciu drzwiami samochodu, gdy kierowca powiedział, że kurs kosztować będzie –powiedzmy- 550Bth my kategorycznie zażądaliśmy włączenia taksometru, co też taksówkarz, bez szemrania, uczynił. Jak już dojechaliśmy na miejsce (około 40 km) na wyświetlaczu pojawiła się kwota do zapłaty 500Bth. Stwierdziliśmy, że nie ma co się wygłupiać i olaliśmy te taksometry na resztę wyjazdu. Mieliśmy jeszcze jedną podobna sytuację z taksówkami, w jedna stronę kierowca podał nam kwotę a w druga stronę inny kierowca włączył (sam z siebie) taksometr i różnica wyniosła około 5 zł. No dobrze z jednej strony naciągają, ale dla nas to tylko 5 zł a dla nich dodatkowy posiłek. Staraliśmy się uzgadniać koszt przejazdu przed ruszeniem, ale nie upieraliśmy się na włączanie taksometru.

Nocleg w Bangkoku

W Bangkoku spędziliśmy 3 pierwsze i trzy ostanie dni naszego  pobytu. W obu przypadkach nocowaliśmy w hotelu Rambuttri Villige. Niedaleko biegła popularna wśród backpackerów ulica Khao San Road. Ta krótka, zatłoczona, głośna, kolorowa i z mieszaniną najróżniejszych zapachów ulica przyciągała turystów jak magnes. Można tu było zjeść zarówno klasycznego Pad thaia jak i chrupiącego pasikonika czy skorpiona na patyku, a świeżo wyciśnięty sok z mandarynek to niebo w gębie i Blanka piła go litrami. Można było zabawić się w licznych klubach, zrobić masaż stóp, uszyć sobie garnitur, zaopatrzyć się w „ręcznie robione” souveniry i usłyszeć różne języki świataJ Było to ciekawe przeżycie i chętnie przechadzaliśmy się wśród tłumów głodnych wrażeń i głodnych dosłownie, ale Pad thai i chang najlepiej smakowały na naszej, o wiele spokojniejszej ulicy Rambutrri. Jeśli chodzi o nocleg to hotel jest jak najbardziej godny polecenia. Czysto, miła obsługa i międzynarodowa klientela. Na górze basen dla gości, z którego rozciąga się widok na Bangkok. Obok postój taxi i tuk tuków, mnóstwo knajpek, straganów, sklepików, itp.

Street food w Bangkoku

Pierwszy posiłek na mieście składający się z trzech dań, świeżego soku i dwóch piw kosztował nas 10 zł. Przez przypadek znaleźliśmy małą knajpkę, ukrytą w zaułku i obsługiwaną przez jednoosobową załogę, w której zjedliśmy tak pyszne zupy, dania z ryżu i owoców morza, że wracaliśmy do niej kilkakrotnie. Chociaż szczerze mówiąc, gdziekolwiek nie zamówiliśmy to było smacznie. Nie jestem wielkim miłośnikiem jedzenia na słodko, ale naleśniki z owocami i czekoladą były przepyszne, a ich przygotowanie wymagało wprawy i doświadczenia i trzeba to po prostu zobaczyć.

Blanka zajadała się na przykład kurczakiem na patyku, ale próbowała wszystkiego. Przy każdym śniadaniu, obiedzie czy kolacji słyszeliśmy od niej „Blanka też spróbuje’;))) Najlepszą przekąską w te upały były świeże owoce nadziewane na patyk no i soki, soki, soki… zwłaszcza z granatu – niesamowity smak, wręcz uzależniający… Kiedyś kupiliśmy w Polsce butelkę świeżo wyciśniętego soku z granatu, ale zupełnie nie przypominał tego z Tajlandii.

Jakoś nie złożyło się i nie spróbowaliśmy Duriana – najbardziej śmierdzącego owocu świata, ale za to ostatnia nasza kolacja w Tajlandii składała się z pasikoników, larw i innych robaczanych „chipsów”;) I tu też Blanka stwierdziła, że chce zjeść pająka, no i spróbowała;) Ostatnio zrobiła się bardziej wybredna z jedzeniem i życzy sobie tylko rosołku i schabowego 😉 Ogólnie problemu z jedzeniem nie mieliśmy, ale my lubimy azjatycką kuchnię, no i mieliśmy komfort z córką, która do niejadków nie należała:) Uważam jednak, że nawet jeśli nie jesteście entuzjastami tajskich potraw to każdy znajdzie coś dla siebie, nawet np w McDonald’s 😉

Siam Paragon i Sea Life Ocean World Bangkok

Bangkok jest  największym miastem w Tajlandii, w którym żyje około 10 mln mieszkańców. Podzielone jest na 50 dzielnic. Oczywistością więc jest, że w ciągu 6 dni nie zobaczyliśmy wszystkiego, ale staraliśmy się zwiedzić jak najwięcej.

Trzeba pamiętać też, że byliśmy z niespełna dwuletnim dzieckiem i mieliśmy na uwadze też jego potrzeby – stąd nasza wizyta w Siam Paragon centrum handlowym, w którym mieściło się olbrzymie oceanarium z m. in. ośmiornicami, rekinami, płaszczkami, pingwinami, krabami, meduzami i innymi gatunkami. To świetna zabawa zarówno dla dzieci jak i dorosłych. Na zwiedzenie Sea Life Ocean World Bangkok trzeba sobie zarezerwować minimum 3 godziny. Dojechać tam można naziemnym metrem – BTS Skytrain, z którego rozciągały się niesamowite widoki na miasto.

The Grand Royal Palace i Wat Phra Kaeo

Najważniejszym punktem zwiedzania Bangkoku i miejscem, które trzeba koniecznie zobaczyć jest na pewno kompleks pałacowy z The Grand Royal Palace i Wat Phra Kaeo – Świątynia Szmaragdowego Buddy. Był to najdroższy wstęp za jaki zapłaciliśmy, ale absolutnie wart swojej ceny. Zarówno Wielki Pałac jak i Wat Phra Kaeo, zostały zbudowane w 1782 r. przez Króla Ramę I – pierwszego monarchę Dynastii Chakri. Wielki Pałac zajmuje obszar 218 tys. m² i jest otoczony przez biały mur, którego długość szacuje się na 1,900 m. Wielki Pałac był oficjalną rezydencją królów w latach 1782-1946, a Rama V był ostatnim monarchą, który go zamieszkiwał.

Świątynia Szmaragdowego Buddy

Całość robi niesamowite wrażenie, wręcz nie do opisania. Mnóstwo złoceń, kolorowych stworów, mitycznych postaci, wspaniałych fresków, rozmaitych mozaik i niezliczona ilość posągów Buddy: Budda siedzący, Budda stojący, Budda leżący itd. Najważniejszą świątynią jest Świątynia Szmaragdowego Buddy. Dla buddystów jest ona pewnego rodzaju symbolem, a także ważnym miejscem pielgrzymek i duchowego wyciszenia. Jest to jedyna świątynia, w której nie mieszkają mnisi. Szmaragdowy Budda to około 66 cm posąg  wykonany z jadeitu i usadowiony w przeszklonej gablocie na wysoko postawionym ołtarzu. Zabronione jest  robienie zdjęć wewnątrz świątyni (chyba tylko w tej). Trzy razy w ciągu roku na rozpoczęcie jednej z pór ( chłodnej, monsunowej i gorącej) sam Król zmienia szatę, w którą przybrany jest posążek. Tajowie wierzą, że ten rytuał przyniesie szczęście i dobrobyt krajowi.

The Grand Royal Palace

Pałac Królewski to ogromna rezydencja ze śnieżnobiałymi ścianami i kolorowymi, wielopoziomowymi dachami wykończonymi lśniącym złotem. Nie wszystkie sale można obejrzeć, ale podobno warto zobaczyć te dostępne dla turystów. Podobno, bo niestety w trakcie naszego zwiedzania całego kompleksu troszkę się pogubiliśmy i w pewnym momencie znaleźliśmy się poza terenem pałacowym. Po drodze miły ochroniarz pytał czy jesteśmy pewni, że chcemy iść tą drogą, bo powrotu nie będzie, ale my oczywiście byliśmy pewni. I jak odeszliśmy kawałek dalej okazało się, że aby wrócić musielibyśmy kupić ponownie bilet wstępu ;/ troszkę zawiedzenia i bardzo źli na siebie ruszyliśmy dalej. Nie bardzo mieliśmy ochotę wydawać  kolejne 500 bth za osobę. W sumie to nic straconego – jeszcze tam wrócimy:) ale Wy uważajcie w trakcie zwiedzania i pilnujcie się mapy, a już na pewno słuchajcie rad ochrony 😉

Wat Pho

Niedaleko znajduje się kolejna świątynia, do której ciągną rzesze turystów. Wat Pho – największa i najstarsza świątynia, która słynie z ogromnego posągu Odpoczywającego Buddy. Jest to pozłacana figura mierząca 15 m wysokości i 46 m długości i naprawdę robi niesamowite wrażenie. Niedaleko znajduje się znana na całym świecie  szkoła masażu i zakon buddyjski. Cały ten obszar otaczają przepiękne ogrody z niezliczoną ilością rzeźb, figur i posągów.

Ważne

Trzeba pamiętać o stosownym ubiorze przed wejściem do świątyń, długie spodnie (zakrywające kolana) i zakryte ramiona. Jeżeli zapomnicie odpowiedniego ubioru na miejscu jest możliwość wypożyczenia (za opłatą) chust, spodni, spódnic.

China Town

Kolejnym punktem do odhaczenia na naszej liście pt. „trzeba zobaczyć” była dzielnica Chinatown. Chińska dzielnica Bangkoku znajduje się w dystrykcie Samphanthawong i jest jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych stolicy Tajlandii. Podjechaliśmy tam wieczorem, żeby zobaczyć ją w całej gamie kolorów i poczuć zapach chińskiego i tajskiego street foods, no i wieczorem nie było tak gorąco;) Zrobiliśmy sobie spacer do świątyni Kuan Yim Shrine. Co chwilę robiliśmy przystanek, żeby kupić świeżo wyciskany sok z granatu. W pewnym momencie doszliśmy do takiego miejsca, gdzie nie było straganów, knajpek, sklepów, było cicho, ciemno, a pod zamkniętymi lokalami leżeli bezdomni, poczułam lekki dyskomfort, ale nikt nie zwracał na nas uwagi, a jeżeli już zwrócił to zgadywał do Blanki: „bebe, bebe”.

Chatuchak Market

Zrobiliśmy zakupy na jednym z największych weekendowych targów na świecie – Chatuchak Market – można tu kupić dosłownie wszystko.

Ponadto płynęliśmy tramwajem wodnym, jeździliśmy tuk tukami, stołowaliśmy się na ulicy, ogólnie rzecz ujmując, staraliśmy się poznać Bangkok najlepiej jak się da w czasie, który mieliśmy.

Podobno Bangkok albo się kocha albo nienawidzi, to ja mogę z całą stanowczością powiedzieć, że stolica Tajlandii skradła nasze serca.

Przed wylotem – czyli kilka Informacji praktycznych

Przed wylotem mieliśmy wykupione bilety samolotowe z Warszawy do Bangkoku i z powrotem – Aeroflotem oraz loty z Bangkoku do Hat Yai i z Krabi do Bangkoku – liniami Air Azia. Noclegi rezerwowaliśmy poprzez booking.com  i Agoda.com- w Bangkoku zatrzymaliśmy się w Rambuttri Villige, a w Hat Yai w hotelu Tune. Nocleg na wyspie Ko Lipe polecili nam znajomi dlatego zrobiliśmy wstępną rezerwację mailowo, co jednak okazało się niewystarczające, ale o tym później. Resztę ogarnialiśmy na bieżąco korzystając z Internetu.

Podróżowanie z dzieckiem , zwłaszcza małym, rządzi się swoimi prawami i nie byliśmy wstanie zaplanować tego wyjazdu co do minuty. Urodziło nam się po drodze wiele różnych sytuacji, które generowały dalsze kroki. Bywało różnie, śmiesznie, mniej śmiesznie, zaskakująco lub wręcz rozczarowująco, ale teraz z perspektywy czasu uważam, że było tak jak po prostu miało być:)

Całkowity koszt naszej 3-tygodniowej podróży wyniósł około 13 tys. zł. – czyli wszystkie bilety lotnicze, promy, speedboat, busy, taksówki, tuk tuki,  tramwaje wodne, metro, wszystkie noclegi, wykupione wycieczki, pożywienie i suweniry. Raczej trzeba to podzielić na dwie osoby, bo Blanka była jeszcze na tyle mała że praktycznie wszystko miała za free i mimo, że uwielbiała tajską kuchnię i ciągle powtarzała: „Blanka też spróbuje”;) to jednak nie zwiększyło to znacząco kosztów:) Jak upoluje się tanie bilety do Bangkoku to naprawdę można w cenie tygodnia all inclusive w popularnych kurortach czy dwóch nad naszym morzem;) przeżyć niesamowitą, azjatycką przygodę.

Jesteśmy tu:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *