podróże,  podróże z dzieckiem

Rodzinne wakacje na Fuerteventurze – raj dla dzieci i rodziców

Nasza pierwsza podróż z Blanką samolotem odbyła się prawie rok po stracie synka. Znajomi namówili nas na wykupienie wycieczki w biurze podróży i oderwanie się od trosk dnia codziennego. Wybór padł na jedną z Wysp Kanaryjskich – Fuerteventurę. Jest to druga co do wielkości wyspa archipelagu, którą charakteryzuje najdłuższa linia brzegowa z szerokimi i w większości piaszczystymi plażami. Raczej płaska, o pustynnym krajobrazie z wiatrem znad Sahary jest idealną bazą wypadową dla widsurferów i uprawiających kitesurfing.

Hotel, w którym mieszkaliśmy –  Sotavento Beach Club znajdował się przy najpopularniejszej z plaż – Playa de Sotavento de Jandia. Spędzaliśmy na niej sporo czasu, bo Blanka entuzjastką oceanu nie była, ale piasku jak najbardziej😉 Sam hotel, z tego co pamiętam, był bardzo fajny. Przestronny pokój z aneksem kuchennym, salonem i sypialnią. Znajomi byli za ścianą i mogliśmy wchodzić do siebie wewnętrznymi drzwiami. Nasze „apartamenty” znajdowały się przy basenie, co było bardzo wygodne w przypadku jak się ma dwie roczne miłośniczki pływania.

Miał to być spokojny, leniwy tydzień –  tylko hotel, plaża, ocean, basen, hotel, plaża, ocean, basen, hotel… ale po dwóch dniach miałam dość i już mnie nosiło😊 Blanka jeszcze nie chodziła samodzielnie i jakiś rozbudowanych potrzeb też nie miała, ale tak sobie pomyślałam, że ZOO to pewnie chciałaby zobaczyć😊 Wykupiliśmy więc wycieczkę do Oasis Park i kolorowym autokarem pojechaliśmy oglądać zwierzęta. Pamiętam, że cały kompleks nie zrobił na nas jakiegoś piorunującego wrażenia, ale było to jednak coś innego no i Blanka miała wielką frajdę.

Kolejnego dnia wybraliśmy się na afrykański targ w poszukiwaniu skarbów. Nie jestem miłośniczką pamiątek zbierających kurz, ale na trzy „oryginalne” świeczniki  dałam się namówić😊kiedyś postanowiłam kupować sobie z każdego wyjazdu kubek, ale jak przestały mieścić się w szafce zmieniłam postanowienie na – i tu zaskoczenie – magnesy😉

W pewnym momencie mieliśmy z Kamilem przesyt wszędobylskiego zgiełku, hałasu i hotelowego żarcia. Postanowiliśmy dogłębniej poznać wyspę, uciec trochę od ludzi i pobyć ze swoimi myślami. Wynajęliśmy auto w jednej z wypożyczalni i WYRUSZYLIŚMY W NIEZNANE 😊

Celem naszej wyprawy była jedna z dzikich plaż – Playa de Cofete. Nie pamiętam dokładnie dlaczego wybraliśmy ten kierunek i skąd czerpaliśmy informacje, ale podejrzewam, że przeczytaliśmy, że jest tam dziko, pusto i naturalnie i to nas przekonało. Droga do tej plaży nie należy do najłatwiejszych, jest kręta, wąska i szutrowa. Trzeba mieć doskonałe umiejętności w prowadzeniu auta i najlepiej samochód 4×4. Nasz chevrolet niestety nie miał wskazanego napędu, ale na szczęście Kamil posiadał wymagane doświadczenie za kierownicą, które bardzo się przydało. Były momenty kiedy chowałam głowę między nogi, bo –  zapomniałam wspomnieć – mam lęk wysokości. Dojechaliśmy, zaparkowaliśmy i ruszyliśmy na spacer po chyba najbardziej wietrznej części Fuertaventury. Rzeczywiście było prawie pusto, za nami przyjechały jeszcze dwa auta i trzy osoby wylegiwały się na plaży. Widoki były przepiękne, z jednej strony szalejący ocean a z drugiej szczyt Pico de la Zarza.

Jednak najbardziej ciekawiła mnie Willa Wintera stojąca samotnie u podnóża gór. Historia powstania tego budynku i legendy krążące o rzeczach, które się tam działy powodują u mnie ciarki do dnia dzisiejszego.

Willę zaprojektował i doglądał jej budowy niemiecki inżynier Gustav Winter – tajemnicza postać w ciemnych okularach z czarnym psem u boku. Działał on w porozumieniu z szefem wywiadu wojskowego Abwehry. Podobno willa jest połączona z morzem długim tunelem, podobno była tajna bazą dla niemieckich u-bootów, podobno bywał w niej sam Adolf Hitler z Ewą Braun, podobno przeprowadzano w niej liczne operacje plastyczne niemieckich zbrodniarzy. Na terenie willi istnieje wiele dowodów potwierdzających część z tych „podobno”.

Po tej wyczerpującej lekcji historii poszliśmy na obiad do jedynego baru jaki znajdował się w tej części wyspy. Jedzenie było przepyszne, a kawa najlepsza jaką piłam w życiu:) Atrakcją dla Blanki były kozy, których grawitacja jakby nie dotyczy;)

Po 5 latach od naszej wizyty na Fuercie, przy okazji  tego wpisu, mogliśmy przenieść się tam jeszcze raz:) I było to bardzo miłe uczucie. Szczerze polecam Wam ten kierunek i koniecznie wybierzcie się na Playa de Cofete.

Jesteśmy tu:

One Comment

  • travelinscy

    Powiem szczerze, że jak wróciłam do zdjęć i wspomnień z naszego wyjazdu na Fuertę to zapragnęłam tam powrócić:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *